wtorek, 31 sierpnia 2010

Wakacyjne lektury (4)

W ostatni dzień wakacji i z okazji zbliżających się Dożynek - dożynkowy wywiad z września 2008 roku. Jego autorką jest jedna z naszych klubowiczek.


Indianie też nosili długie włosy

z Grzegorzem Markowskim rozmawia Natalia Rios-Turek.

Z okazji tegorocznych Dożynek mieszkańcy Nadarzyna mieli okazję uczestniczyć w koncercie legendarnego zespołu Perfekt. Trzynastoletnią Natalię, uczestniczkę zajęć Klubu Literackiego NOK spotkało jeszcze większe wyróżnienie. Przeprowadziła wywiad z prawdziwą gwiazdą polskiego rocka, wokalistą Perfektu – Grzegorzem Markowskim. Gwiazdor okazał się mało gwiazdorski. Z miejsca zaproponował młodej dziennikace, aby mówiła mu po imieniu. A potem cały czas pilnował, żeby zwracała się do niego we właściwy sposób.

D.S.

Uczył się pan...

- Nie pan. Grzegorz...

(śmiech) Uczyłeś się grać na pianinie, gitarze. To była twoja decyzja, czy rodzice musieli siłą zaciągać cię do instrumentu?

- Widzisz, ja miałem trzech braci. Mój straszy brat był muzykiem i to on mi pokazał, że muzyka może być fajna. Kiedy byłem mały byłem bardzo niepokornym dzieckiem i to muzyka sprawiła, że zgrzeczniałem. Bo mnie muzyka pociągała. Pierwszy instrument dostałem od babci, w wieku sześciu lat, były to organki. Rodzice bardzo się denerwowali, ale coś mi się stało w głowie i stałem się na dźwięki czuły. Potem dostałem skrzypce, potem gitarę, zresztą od tej samej babci. I tak jest, że w pewnym momencie wolisz instrument od zabawy.

A jak zaczęła się właściwa kariera?

- Jak miałem 15 lat mieszkałem w Józefowie pod Warszawą. W tym mieście był Dom Strażaka i właśnie w Domu Strażaka był mój pierwszy kontakt z mikrofonem, gdzieś tam coś zaśpiewałem, chyba piosenkę Czerwonych Gitar... Potem była szkoła, potem Akademia Muzyczna, na którą się nie dostałem, potem praca na etacie. Pierwsze miejsce, w którym naprawdę zacząłem pracować zawodowo, to Teatr Na Targówku, gdzie zostałem przyjęty jako młody, obiecujący się wokalista. Tam uczyłem się różnych rzeczy: śpiewu, ale również gry aktorskiej, tańca… Miałem lat 21.

Dla moich znajomych Perfect to “Nie płacz Ewka”, dla rodziców “Autobiografia”. A którą piosenkę zespołu ty lubisz najbardziej?

- Wiesz, to bardzo trudno powiedzieć... To tak jak byś miała dużo dzieci. Każda piosenka dla artysty to jest dziecko, wymarzone, wypracowane w pocie czoła. Perfect ma koło 150 piosenek, może więcej. To tak jakbym był ojcem 150 dzieci. Nie wiem, które bardziej kocham… Wszystkie te dzieci, wszystkie piosenki są dla mnie ważne. A najbliższe artyœcie są, oczywiście, te, które są najlepiej odbierane, jak “Niewiele Ci mogę dać” albo “Niepokonani”, “Nieme kino”... Ale są także mniej znane a równie piękne… Rożnie to bywa, jak z kolorami, niektórzy lubią niebieski, a inni zielony…

Jakie piosenki śpiewasz na dobranoc wnukowi Filipowi?

- Ostatnio śpiewałem wnukowi piosenkę mojej córki, piosenkê jego mamy “Nie płacz Filipku kolego, przecież nie stało się nic złego”. Był zachwycony. Ale najbardziej lubi gdy podnoszę go do góry.

Co czujesz oglądając córkę na scenie?

- Że ładna kobieta, dobrze śpiewa, że jest fajna... Jest moją córką i to jest bardzo miłe i bardzo przyjemne widzieć ją na scenie.

Jesteś dumny słysząc określenia “najlepszy polski wokalista rockowy” czy odbierając tytuł “cesarza rockandrolla”?

- To względne pojęcie, dlatego, że jest tak wielu wokalistów, są znani, popularni, mają w sobie dużo wyrazu, dużo siły... Każdy ma specyficzna twarz, wychodzi na scenę i śpiewa w sposób bardzo charakterystyczny dla siebie... Jak to porównywać? Czy makaron lepszy od pizzy, czekoladowy deser lepszy od ananasowego? Co Ci odpowiedzieć...? No, ale, oczywiście jest mi miło.

A jak reagujesz na krytykę?

- Wiesz w tych czasach nie ma prawdziwej krytyki. Bo kiedyś oceniało się repertuar, wykonanie, aran¿acje, teksty piosenek... Natomiast dzisiaj w zasadzie nie ma w muzycznej krytyce takich mistrzów. Jak patrzę na tabloidy to aż mnie skręca, np. po koncercie w Opolu w zeszłym roku napisali kto pił wódkę, a nie napisali kto jak śpiewał. Tak, że generalnie szuka się sensacji, a nie wartości muzycznych i obawiam się, że będzie kiepsko. To mnie wkurza.

Czytałam o twojej działalności charytatywnej. Co właściwie robisz?

- Dziś np. zagraliśmy koncert przed szpitalem. Mam 55 lat, sprawne ręce i nogi, mogę normalnie funkcjonować. Mogę iść przez życie i nie oglądać się za siebie. Ale są ludzie którzy tak nie mogą. Jakoś tam mogę im pomóc. Dać pieniądze. Ale mogę tez przyjechać, zaśpiewać, zagrać. No i dziś byliśmy przed szpitalem i daliśmy 10 tys. zł. na ten szpital.

Jak twój wizerunek rockmana wpływa na kontakty z ludźmi?

- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ich nalezy zapytac. Ja się nie mogę na ten temat wypowiadać.

Nie masz ochoty ściąć włosów?

- Czasami mnie wkurzają, ale lubię je. Może trudno w nich jeść, ale mogę je przecie¿ związać w kucyk. Poza tym... pamiętasz Indian? Oni też nosili długie włosy.

Wrzesień, 2008


Natalia Rios Turek

 

czwartek, 12 sierpnia 2010

Wakacyjne lektury (3)

Czasem wspólnie bawimy się tekstem. Efekty naszych literackich zabaw bywają całkiem interesujące. Poniżej jedno z takich dzieł :-) napisane techniką dopisywania linijek w 2009r.

Dawno, dawno temu żyło sobie małe zwierzątko z czubkiem na głowie i zielonymi piórkami. Do obrony miało oczy, z których strzelała krew. Małe zwierzątko lubiło tańczyć. Było bardzo utalentowane, ponieważ również śpiewało. A śpiewało cienkim głosem, zwłaszcza, gdy zobaczyło duże zwierzątko. Działo się tak ponieważ im większe było inne zwierzę, tym bardziej zwierzątko się bało i śpiewało głośniejszym, cieńszym głosem (mimo możliwości obrony poprzez wystrzelenie krwi czuło się bezbronne). Pomimo swych licznych talentów zwierzątko czuło się nieszczęśliwe, gdyż inne zwierzęta nie chciały z nim rozmawiać. Dlatego postanowiło poszukać pomocy. Z wielkim wysiłkiem przemierzało las, lecz wszystko na marne. Nie mogło znaleźć pomocy, ponieważ nie wiedziało, jak ta pomoc miałaby wyglądać, a trudno odnaleźć coś, czego nie można sobie wyobrazić. Aż pewnego dnia spotkało mędrca, znającego się na magii, który dowiedziawszy się o problemach zwierzątka orzekł, że inne zwierzęta nie chcą z nim rozmawiać z powodu jego wyglądu. Zmienił więc jego piórka z zielonych na czerwone. I rzeczywiście – poskutkowało. Zwierzęta zaczęły go szanować i rozmawiać z nim, a ono czuło się bardzo szczęśliwe. Lecz po kilku latach zaczęło tęsknić za swoimi zielonymi piórkami. I pomyślało ”Czy warto zmieniać się dla tych, których interesuje tylko wygląd?” Chciało znów odszukać mędrca, po kilku dniach poszukiwań znalazło go. Chcę, aby inni lubili mnie takim jakim jestem, a jeśli nie są do tego zdolni, to trudno. Ważne, żebym ja lubił swoje zielone piórka. Mędrzec zaprowadził zwierzątko na polanę pełną trawy, która barwiła wszystko na zielono. Zaledwie jej dotknęło, już zmieniło swoje piórka na zielone. „Och, to cudowne znowu mam zielone piórka.” Było tak uradowane, że nie pomyślało nawet o tym, jak zareagują na te zmianę inne zwierzęta. A gdy wróciło do domu, inne zwierzęta najpierw bardzo się zdziwiły, otworzyły szeroko oczy ze zdumienia i zaczęły jedno przez drugie pytać, gdzie znalazło takiego wspaniałego fryzjera. A ponieważ zwierzaczek był zmęczony ziewnął tak mocno, że zdmuchnął wszystko, co możliwe. W ten sposób zwierzaczek został ogrodnikiem i założył szpital dla chorych robaków. I w ten sposób przestał być samotny. A nie wiedząc nawet o tym rozwiał również płyty ziemi, które dziś nazywamy kontynentami. 

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wakacyjne lektury (2)

Mieliśmy już przykłady prozy i poezji w "Wielokropku". Dziś w wakacyjnej edycji naszgo Nieregularnika przykład tekstu dziennikarskiego napisanego w roku szkolnym 2009/2010 przez Krzysztofa Lubaczewskiego. 

Recenzja z koncertu

5 listopada 2009 roku w Filharmonii Narodowej w Warszawie odbył się koncert, na który pojechałem ze szkołą muzyczną. Grano na nim kwintet d-moll Sergiusza Prokofiewa, oraz ,,Historię żołnierza” Igora Strawińskiego. Na pierwszy utwór, niestety, nie zdążyliśmy. Nie ominęła nas natomiast druga, ciekawsza część. Piszę ,,ciekawsza”, ponieważ ,,Historia żołnierza” była utworem, w którym muzyce towarzyszyła recytacja. Traktowała ona o żołnierzu, który został zwiedziony i oszukany przez diabła. Słowa napisali sam Igor Strawiński, oraz bliski mu poeta, którego nazwiska nie zapamiętałem. Strawiński był pomysłodawcą całego utworu, a poeta ów nadał mu wzniosłego, kształtnego charakteru, zmieniając go w wiersz. Utwór na język polski przetłumaczył Julian Tuwim.

W Filharmonii recytatorem był znany aktor, Zbigniew Zamachowski, a towarzyszyło mu 7 muzyków, grających na takich instrumentach, jak: skrzypce, kontrabas, fagot, klarnet, trąbka, puzon i instrumenty perkusyjne.

Zbigniew Zamachowski recytował żywo, z uczuciem i właściwą intonacją. Umiejętnie współpracował też z muzykami. Muzyka w tym utworze zaliczała się do gatunku z początków XX w., czyli innymi słowy - do muzyki współczesnej. Mimo iż nie jest to mój ulubiony gatunek muzyczny ( głównie ze względu na nadmierną ilość dysonansów), to jednak ta muzyka jak najbardziej pasowała do tego utworu, gdyż jej motywy od razu przywodziły na myśl odpowiednie fragmenty recytowanego tekstu, dając nam większe wyobrażenie o tym, jak potoczyła się tytułowa historia żołnierza.

Po zasłużonych brawach muzycy oraz Zbigniew Zamachowski nieoczekiwanie weszli znów na scenę. Lider zespołu, kontrabasista, zapowiedział niezawarty w programie utwór, który jest debiutem nowego muzyka, ,,instrumentalisty z odzysku”. Tym muzykiem okazał się… Zbigniew Zamachowski. Podgrywał on pozostałym muzykom na trójkącie. Zagrali znane tango (nie pamiętam kto je napisał, ale wiem że ten temat wykorzystany był w jakimś filmie). Tango, chociaż kilka razy je wcześniej słyszałem, bardzo mi się podobało. Moim zdaniem był to najładniejszy muzycznie fragment koncertu. Po występie przyszło mi na myśl, że każdy artysta na scenie ma coś do udowodnienia. W tym przypadku Zbigniew Zamachowski udowodnił, że jest nie tylko utalentowanym aktorem, lecz również człowiekiem muzykalnym, o czym świadczył ostatni utwór, oraz współpraca z muzykami w poprzednim (podobno skończył szkołę muzyczną), muzycy zaś, że obdarzeni są nie tylko zdolnościami muzycznymi, lecz także poczuciem humoru.

 Podsumowując, koncert był bardzo ciekawy, pełen niespodzianek. Oba utwory były perfekcyjnie wykonane, artyści dali z siebie naprawdę bardzo wiele. Zdecydowanie polecam tego typu koncerty.

Krzysztof Lubaczewski

czwartek, 5 sierpnia 2010

Wakacyjne lektury (1)

Abyście mieli co czytać podczas wakacji postanowiłam opublikować pochodzący z 2008 roku archiwalny tekst Janka Zagdańskiego.  


Wynalazki Leonarda

W znanym już wszystkim Budyniowym Domostwie panował straszliwy chaos. Malina i służąca o czarnym warkoczu chodziły niespokojnie po salonie, bo nie mogły wejść do swojej ulubionej kuchni. Dochodziły z niej przedziwne odgłosy: dudnienie, łomot, piszczenie, syki, plusk wody i krzyki.

- Co on tam robi? – pytała gorączkowo służąca, gryząc paznokcie

- Wynalazki – odpowiedziała pogardliwie Malina, krzątając się po pokoju – Jest wielkim filozofem, a ostatnio zainspirowało go jego imię! Postanowił zostać wielkim wynalazcą. Cały dzień siedzi w kuchni i nie podejrzewam, żeby coś pichcił! Wynalazki! Idę przemówić mu do rozumu!

Malina poszła do kuchni, zostawiając za sobą wahającą się służącą. Tuż przed drzwiami zatrzymał ją lokaj Urgasz.

- Droga pani, pan Leonardo jest zajęty i nie chce, aby mu przeszkadzano.

- Zaraz mu przeszkodzę, to… - nie dokończyła, bo z kuchni rozległ się tryumfalny krzyk. Malina, a za nią służąca i Urgasz wpadli do kuchni

- O Boże! – krzyknęła służąca, patrząc przerażonym wzrokiem dookoła. Słoiki były potłuczone, wszędzie było mnóstwo wody, a półki, połamane, zwisały smętnie ze ścian. Sam Leonardo stał dumny w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się kamienny blat. Teraz jego odłamki leżały na mokrej podłodze, obok ogromnego młota. Za Leonardem stało…

- Ta da! - powiedział wynalazca, odsłaniając dziwne urządzenie. Z przymocowanej do ściany misy do mycia naczyń wystawały drewniane rury, wzmocnione metalowymi obręczami, znikające w rozwalonej ścianie. Nad misą była inna, krótsza rura i rączka.

- Oto zlewozmywak! – wyjaśnił dumnie Leonardo – Służy do mycia naczyń

- No, wreszcie coś pożytecznego! – odetchnęła Malina – Powiedz, jak to działa?

Po długim i wyczerpującym wykładzie na temat obsługi zlewozmywaka, Malina własnoręcznie zaczęła lać wodę. Z wnętrza urządzenia wydobywały sie jakieś bulgoty.

- Pedzę wynaleźć aparat fotograficzny, żeby uwiecznić tę chwilę! – zawołał Leonardo i zbiegł do piwnicy. Właśnie szukał czegoś, z czego można zrobić kliszę, kiedy usłyszał huk i pełen złości krzyk maliny. Zostawił aparat i pobiegł do kuchni

- Co się stało? – zapytał zziajany.

- Co się stało?! CO SIĘ STAŁO?! Zaraz ci powiem, co się stało! Ten zlewocośtam nie przetrwał nawet delikatnego traktowania! WYBIJĘ CI Z GŁOWY TE WYNALAZKI!

I tak skończyła się przygoda ze zlewozmywakiem.

Jan Zagdański